czwartek, 20 września 2018

Od Ludviga

Zapach książek był uspakajający. Stary, zatęchły papier prawie kruszył się pod palcami Ludviga kiedy przewracał kolejno karty. Zwięźle opisane systemy liczb i prawie wymarłe rachunki mnożyły się w jego notatkach jak nagrabione na wielką stertę liście. Uważał, że wszystko jest istotne. Aby poznać człowieka należy dotrzeć do fundamentów, historii jego życia, która kształtowała go przez tyle lat - to samo dotyczyło natury liczb.
Przetarł oczy zmęczony rażącym światłem lampki i omiótł pogardliwym wzrokiem skromne notatki i puste zeszyty. Od kilku godzin siedział zamknięty w swojej sypialni i spodziewał się rezultatów na większą skalę.
Z westchnieniem odchylił się na krześle. Wyglądał marnie. Czuł nieprzyjemne mrowienie na twarzy. Ciężkie, zakurzone powietrze ostało w jego płucach i miał wrażenie, jakby ściskało go od środka.
Nie lubił otulającego go półmroku, ale jeszcze bardziej nie tolerował deszczu napierającego na okna i bezkresnej szarości pochłaniającej ulice. Czuł się jakby zamknięto go w starym, zatęchłym pudle - śmierdzącej i przemokłej przestrzeni, która napierała na niego coraz wyraźniej i zacieklej każdego dnia.
Z irytacją i nagłym przypływem złości zatrzasnął podręczniki i wcisnął je do torby przygniatając inne notatniki i stertę papierów na dnie.
Wbiegł po schodach na parter przeskakując co drugi stopień i zatrzasnął za sobą drzwi prowadzące do piwnicy.
Deszcz bił w okna jak salwy setek malutkich strzał wyplutych przez niebo i Ludvig poczuł dreszcz przebiegający po plecach.
- Tak wcześnie?
Anne popatrzyła na niego z konsternacją spod okularów. Siedziała w fotelu z naciągniętymi wysoko butami do konnej jazdy i pomiętej koszuli.
- Miałem zamiar najpierw się rozejrzeć - zaczął, nerwowo poprawiając torbę na ramieniu.
Pani Marple podeszła do niego pozostawiając brudne ślady na podłodze i z tylnej kieszeni wyciągnęła podłużne zawiniątko w poplamionym papierze.
- Pomyślałam, że może ci się przysłużyć bardziej niż mi.
Ludvig skrzywił się, ale przyjął prezent i niezdarnie go odpakował omal nie upuszczając znajdującego się w środku srebrnego pióra z grawerowanymi literami po bokach.
- Mój mąż używał go przy pracy, ale nie zaprzątaj sobie tym głowy. Lepiej jeśli ktoś rozsądny napisze nim wiele mądrych rzeczy niż chował je w szufladzie do zapomnienia - westchnęła. - Może kawy?
Ludvig pokręcił głową i uprzejmie podziękował za prezent. Szczerze nie rozumiał sympatii jaką darzyła go Anne, z drugiej strony nie potrafił ukryć uśmiechu kiedy odprowadziła go do drzwi i otrzepała jego sweter z niewidzialnego kurzu. Te drobne gesty sprawiły, że Ludvig coraz lepiej czuł się w domu starszej kobiety.
***
W mglistym chłodzie wczesnego ranka Ludvig siedział na niskim murze oddzielającym go od oceanu z torbą u boku.
Chłód wdzierał się do jego gardła jak ostre szpony starające się rozszarpać go od środka. Zesztywniał kiedy ześlizgnął się po zawietrznej muru i skulił w jego cieniu.
Przed nim wyrastał wielki gmach z czterema kondygnacjami i obszernym placem nieskazitelnej zieleni, który przerywały biegnące prostopadle ścieżki.
Ludvig sporządził w głowie szkic budynku zapamiętując najważniejsze elementy. Po kilku chwilach wstał, otrzepał przemoknięte spodnie z trawy i zakaszlał. Powolnym krokiem ruszył w stronę głównego wejścia.
Dwuskrzydłowe drzwi w rzeczywistości wyglądały jak dwie szklane płyty nakładające się na siebie pod dziwnym kątem. Ludvig był pod wrażeniem dbałości o najmniejsze elementy. Framugi i kolumny pokrywały drobne freski i łacińskie słowa wykute bezpośrednio w kamieniu, na tyle odporne, że częste opady nie były w stanie wyżłobić w nich niedoskonałości.
Stopnie były śliskie, więc Ludvig jedną ręką kurczowo złapał poręcz a drugą trzymał swoją torbę.
Jego serce trzepotało jak oszalałe gotowe roztrzaskać żebra i wyrwać się z jego ciała. Cała euforia i podekscytowanie opuściło go wraz z wydechem jak obłoczek dogasającego ognia.
Nieopodal fale atakowały przybrzeżne klify z rykiem rozbijając się o gładkie zbocza. Cofały się i wracały popychane następnym przypływem w niekończącej się nawałnicy. Wiatr, pomyślał, to on wzmaga gniew oceanu, zupełnie tak jak wątpliwości podsycają strach, obydwa eliminują drogi ucieczki.
Główna, obszerna sala akademii pachniała czystością i starym, od lat zleżałym papierem. Ludvig stał tuż przy drzwiach z pomiętym szalem w dłoni. Czuł się jak przygnębione dziecko oczekujące kary.
Cisza opadła jak ciężki ołów i Ludvig słyszał swoje przesadnie głośne kroki kiedy ruszył w kierunku pierwszego korytarza. Przejście było szerokim łukiem wtopionym w ścianę zwieńczonym dziwnymi motywami, które wyglądały abstrakcyjnie i jednocześnie zbyt symetrycznie, aby były przypadkowym wytworem ludzkiej wyobraźni.
Ludvig wybałuszył oczy kiedy dostrzegł masywną kolumnę, której krańce rozbiegały się po sklepieniu niczym dzikie pnącza rośliny. Całość wyglądała jak słup zastygniętego światła okalającego akademię niewidzialnymi mackami i Ludvig starał się odnaleźć punkt, który utrzymywał konstrukcję przed zawaleniem. Prawdopodobnie były to zatopione głęboko w kamieniu stalowe pręty biegnące przez całą długość kolumny. Proste i praktyczne, ale zbyt banalne na gmach, który wspaniałością przewyższał większość budynków jakie Ludvig widywał na sztokholmskich ulicach.
Z namysłem oparł dłoń o ścianę. Z głównego wejścia dobiegały go podekscytowane rozmowy i szuranie butami o posadzkę.
Skulił się na ławce w małej alkowie i pomacał kieszeń w poszukiwaniu zawiniątka. Pióro było szorstkie w dotyku a stalówka poplamiona zaschniętym atramentem, który sczerniał po wielu latach.
- Nunquam Redono - odczytał po cichu i zastanawiał się przez chwilę.
Ludzka fala pełzła w jego kierunku niczym plaga obrzydliwej wysypki i niewiele myśląc Ludvig zabrał swoją torbę po czym dołączył do grupy ze zwieszoną głową.
Już rozumiał, nigdy się nie poddawaj.

Calvin?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz